Jacek Góralski: Gdyby nie piłka, byłbym recydywistą / Przegląd Sportowy
24.08.2015
– „Góral”, a kim ty byś został, gdybyś nie grał w piłkę? – zapytał Jacka Góralskiego po kilku dniach wspólnych treningów Michał Probierz.
– Recydywistą – odpowiedział beznamiętnie. Nie żartował.
Na spotkanie przychodzi pokiereszowany jak weteran wojenny. Opatrunek na ręku, obandażowana noga, efekt starcia w ostatnim meczu z Ruchem Chorzów. Na głowie blizna przykryta włosami, pamiątka po awanturze w dyskotece.
Był pan łobuzem?
Może nadal jestem? – zaczepnie odpowiada 22-letni pomocnik Jagiellonii. – Koledzy z osiedla siedzą w więzieniu, wybrali emigrację albo nie żyją. „Ziemniaka” zabili we Francji, w Ajaccio. W biały dzień, na ulicy pełnej ludzi.
Panu udało się wyrwać.
Aniołkiem nie byłem. Rodzice rozwiedli się, kiedy miałem 16 lat, wychowywałem się z bratem Miałem z nimi kontakt, mama założyła nową rodzinę, tata również, a z bratem mieszkaliśmy praktycznie sami. Pomagała nam babcia, która co jakiś czas wysyłała pieniądze. W końcu zamieszkałem u niej z moją dziewczyną, Kasią.
Z finansami było krucho.
Już jako piłkarz Wisły Płock odbieram telefon i słyszę, że ojciec musi spłacić zaległe grzywny, 1500 złotych. Sprawdziłem to i okazało się, że kwota jest dużo większa. Nie miałem takich pieniędzy, wziąłem kredyt. Ojcu dużo zawdzięczam, dlatego nie miałem chwili zawahania, żeby mu pomóc. Spłaciliśmy długi, ojciec wyjechał do Anglii. Miał mi oddać tę kasę, ale coś tam się rozmyło. Płaci rachunki tylko za mój telefon.
Ile?
150 złotych miesięcznie.
To trochę pan poczeka na spłatę długu.
Najważniejsze, że ojciec się ogarnął. Znalazł pracę w Anglii, bardzo dobrze mu się układa.
W okolicznościach w jakich pan dorastał łatwo się wykoleić…
I to jeszcze w tak specyficznej dzielnicy, w jakiej mieszałem. W Bydgoszczy trudno znaleźć bardziej niebezpieczne miejsce niż Śródmieście.
Pana uratowała piłka?
Myślałem już, żeby dać sobie z nią spokój. To było wtedy, kiedy w Zawiszy potraktowali mnie jak śmiecia, kazali szukać nowego klubu. Ciągle słyszałem tam od trenerów, że mają znakomitych piłkarzy. Tyle, że nikt z nich już nie gra w piłkę.
Pan za to trafił do ekstraklasy.
W Victorii Koronowo, to była trzecia liga, pogodziłem się, że w piłkę będę grać hobbystycznie. Zarabiałem 200 złotych miesięcznie, trzeba było szukać innej pracy. Znalazła się w produkcji, składaliśmy jakieś części. Wytrzymałem dwa miesiące. Odżyłem w Koronowie przy trenerze Stefaniaku.
Zbigniew Stefaniak: Kiedy przyszedłem do Victorii, to Jacek już był w klubie. Obaj pochodzimy z Bydgoszczy, wspólnie dojeżdżaliśmy na treningi. Wtedy właśnie się dobrze poznaliśmy, opowiadał mi o sobie, o tym, w jakich warunkach dorastał. Polubiłem go.
Stefaniak miał do Góralskiego dwie uwagi: zbyt często oglądał kartki i nadużywał gry wślizgiem. Tłumaczył mu, że ryzykuje zbyt wiele i może osłabiać zespół. Góralski słuchał, aż w końcu zrozumiał i się poprawił.
Zainteresowała się nim Wisły Płock. Ale żeby nie płacić bydgoszczanom dużego ekwiwalentu, najpierw Góralski został zarejestrowany w czwartoligowych Błękitnych Gąbin. Po jednym meczu został wytransferowany do Płocka. Zawisza musiał obejść się smakiem. Wcześniej wiele razy usłyszał, że jego 172 centymetry wzrostu to stanowczo za mało, jeśli myślał o poważnej grze w piłkę.
– W zasadzie to ile razy pan usłyszał, że jest za niski do piłki?
Nie policzę tego, ile razy trenerzy mówili, że jestem za mały, że lepiej, żebym przerzucił się na futsal. Trener kadry wojewódzkiej, pan Gruszka, przestał wysyłać powołania. Bo mało centymetrów, wiadomo. Niedawno spotkał go mój ojciec. Gruszka przekonywał go, że zawsze we mnie wierzył. Śmiać się chce. W Płocku też nie zawsze układało się idealnie. Przyszedł trener Libor Pala i wezwał mnie na rozmowę: „Kur..a, jaki ty mały jesteś. W środku pomocy to ja potrzebuję koni, żeby wygrywali główki”. Mimo to mikrus Góralski szybko wywalczył miejsce w składzie Wisły. Pala wezwał mnie na kolejną rozmowę: „W środku pola to ja potrzebuję skurw…ów, a nie piz…y. Pasujesz mi”.
W Białymstoku inni piłkarze mówią o nim „Pitbull”, „Gryzoń” lub „Pirania”. Żadnej z tych ksywek nie lubi. Ale na boisku rzeczywiście zachowuje się, jakby miał zaraz zagryźć przeciwnika. W meczu średnio odbiera piłkę rywalowi 12 razy. Filip Burkhardt, który grał z nim w Wiśle Płock, mówi, że na treningach nie lubił być w przeciwnej drużynie. – Przyjąłem piłkę, nie zdążyłem się obrócić i już był przy mnie – opowiada.
Jacek Góralski: Pamiętam to, nie miał łatwego życia. Po kolejnej takiej akcji uderzył mnie łokciem. Przeprosił, ale myślę, ze to było specjalnie. Nie mam pretensji do „Burego”, na boisku obowiązują inne prawa niż w życiu. Charakter z ulicy pomaga mi na boisku. Nie uznaję kompromisów, jeńców nie biorę.
To kwestia czasu, kiedy zostanie ulubieńcem publiczności w Białymstoku. Bo kibice kochają takich zawodników, zadziornych, nieustępliwych i walecznych. „Najpierw drużyna, potem ja” – powtarza Góralski.
Marcin Krzywicki, który żył z jego podań w Płocku, pamięta, jak Góralski złamał nos na treningu. Grali w siatkonogę, uderzył w bandę. Do meczu zostało cztery dni. Lekarzy nie chcieli słyszeć o jego występie, on nie chciał słyszę o zakazie. Ustalili, że wyjdzie w masce. Nie wyszedł. Wyrzucił ją po pierwszym treningu. Tłumaczy, że ograniczała mu widoczność. W meczu zagrał ze złamanym nosem bez żądnej ochrony. Teraz ma pękniętą kość w dłoni. Kiedy lekarz zaproponował operację i osiem tygodni pauzy, Góralski odpowiedział, żeby przygotował mu specjalny opatrunek, bo nie przewiduje przerwy w grze.
Skąd w panu tyle siły?
Sam się zastanawiam. Przed sezonem graliśmy sparing z Dolcanem i bardzo chciałem się pokazać, wiadomo, jak to nowy. Po zderzeniu z rywalem upadłem i podparłem się ręką. Nic się nie działo, dopiero po kilku dniach okazało się, że ją złamałem. Chcieli mnie wsadzić w gips na osiem tygodni, ale mówię: jak to? Dopiero co przyszedłem do Jagiellonii i mam się poddać? Nie podpisałem zgody na operację. Będzie przerwa na reprezentację, to może jakąś śrubkę tam mi wstawią, bo jak coś podnoszę, to mnie boli. Jest jeszcze lepsza historia. Minęło kilka dni po tej kontuzji ręki i graliśmy w Kielcach. Chciałem zabrać piłkę Cebuli, ale nagle coś mnie zabolało. Nie mogłem kolana wyprostować. Miałem krwiak pod kolanem. Lekarz zrobił mi zastrzyk z krwi i powiedział, że jeśli wytrzymam ból, to mogę trenować. Nie przyznałem się do niczego trenerom, bo gdyby wiedzieli, to nie pozwoliliby mi ćwiczyć. Po cichu udało się wyleczyć kontuzję.
Z Wisły Płock mógł już odejść kilka razy. Oglądali go skauci Lecha Poznań, na transfer namawiali wysłannicy z Niecieczy, ale wybrał Jagiellonię. Białostoczanie zapłacili 400 tysięcy złotych. Targi trwały długo. Na początku Jagiellonia zaproponowała 100 tysięcy mniej i wypożyczenie dwóch zawodników – Tomasza Porębskiego i Damiana Kądziora. Propozycję odrzucono.
Michał Probierz: To, że ten transfer w końcu doszedł do skutku, to zasługa Jacka.
Jacek Góralski: Wisła chciała, żebym został, ale naciskałem prezesów, żeby pozwolili mi odejść. Wysłałem esemesy, dzwoniłem do nich, aż przestali ode mnie odbierać. W końcu dowiedziałem się, że negocjują z grającym na mojej pozycji Maksymilianem Rogalskim. Jakieś światełko się zapaliło. Powiedziałem trenerowi Probierzowi, że mogę nawet zrzec się pieniędzy za podpisanie kontraktu, byle mnie tylko puściła do Jagiellonii. Trener zastrzegł, żebym niczego się nie zrzekał. W końcu kluby się dogadały.
Kiedy odebrał telefon od Michała Probierza, nie wiedział, co o tym myśleć. Rozmowy trwały długo, ale w końcu podpisał czteroletni kontrakt z Jagiellonią.
Na jednym z pierwszy treningów szkoleniowiec witał się z zawodnikami. Każdemu podawał rękę, Góralski przybił mu piątkę. – A gdyby mógł, przywitałby się z Michałem na niedźwiedzia. Wyczuliśmy, że to było szczere – opowiada Grzegorz Kurdziel, jeden z trenerów Jagiellonii.
Góralski nie od początku wywalczył miejsce w składzie podlaskiego zespołu. Kiedy siedział na ławce, Probierz wezwał go na rozmowę. Chciał go podtrzymać na duchu.
– Przeskok z pierwszej ligi do ekstraklasy jest ogromny. Widzisz różnicę? – zapytał.
– No widzę.
– Nie przejmuj się, pracuj uczciwie, to dostaniesz szansę.
– Trenerze, daję sobie trzy mecze i będę grać w pierwszym składzie – odpowiedział pewnym głosem piłkarz. I słowa dotrzymał.
Źródło: Przegląd Sportowy