Panie Radku, piąteczka! Dlaczego?

19.08.2014 W dziennikarstwie nie ma nic gorszego niż kunktatorstwo. Pomijanie ważnych tematów stało się niemal hobby niektórych piszących o Zawiszy Bydgoszcz. Chociaż tematy nie leżą na ulicy. One lecą do nas niczym stos ulotek, który uciekł rozdającemu.
Kluczem do zrozumienia tej anormalnej sytuacji jest teza, że niektórzy patrzą, ale nie widzą. Albo – co gorsza – nie chcą widzieć. Redaktor Wojciech Borakiewicz w komentarzu „Dlaczego nie warto cieszyć się z klęski w Łęcznej” przywołuje mój wpis, w którym napisałem, że najbliższy tekst powinienem zatytułować „Panie Radku, piąteczka!”.
Jest to oczywista aluzja (a może nawet plagiat?) do tytułu tekstu dziennikarza „Gazety Pomorskiej” Tomasza Malinowskiego, który w ten sposób postanowił pochwalić dotychczasowe działania większościowego udziałowca klubu. A redaktor Borakiewicz postanowił dopisać swoją historię do tego, pisząc, że wpis został dokonany „z uśmiechem samozadowolenia i uciechy”. Otóż, Wojtku, mylisz się. Nic a nic z tych rzeczy.
Mecz z Górnikiem Łęczna był idealnym papierkiem lakmusowym dla tego, co obecnie dzieje się w Zawiszy. Pięć straconych bramek to wynik transferów ad hoc. Nieprzemyślanej koncepcji ściągania do Bydgoszczy coraz bardziej przypadkowych graczy z równie przypadkowym stażem. Dopóki były to pojedyncze akcje obliczone na uzupełnienie kadry (a takimi byli przecież i Jorge Kadu, i nawet Luis Carlos; co więcej, mało kto liczył, że Goulon stanie się gwiazdą ligi od razu), wszystko się układało.
Zawodnicy wracali do dyspozycji. I zaskakiwali in plus. Warto przypomnieć jednak, że wspomniany już Kadu kluczowe bramki zdobywał, wchodząc na końcówki meczów. A nie grając od początku do końca meczu. Bo nawet trener Ryszard Tarasiewicz mówił, że do większego wysiłku nie jest gotowy.
Teraz sytuacja uległa zmianie – nowi zawodnicy od razu mają stanowić o obliczu zespołu. A nawet sam Radosław Osuch przekonuje w wywiadzie dla „Expressu Bydgoskiego”, że zawodnicy przez ostatni okres nic nie robili (choć to zapewne przenośnia) i już na starcie sezonu nie mają sił. Bo jeśli uprzemy się przy tezie, że Zawisza nie ściąga zawodników a’la Antoni Ptak, to warto zastanowić się, dlaczego trafili oni akurat do Bydgoszczy. Argument pieniędzy na tle targanej kryzysem Portugalii jest trafny, ale niepełny.
Ktoś tych zawodników jednak nie chciał. Patrząc na Joshuę Silvę czy Samuela Araujo – totalnie się nie dziwię. Szczególnie ten pierwszy, w końcu były reprezentant młodzieżówki kraju z Półwyspu Iberyjskiego, musiał wykonać wielki zjazd, skoro prezentuje tak fatalną formę.
Sto razy bardziej wolałbym oglądać popełniających tak katastrofalne (czego im, rzecz jasna, nie życzę) błędy wychowanków klubu. Nastolatków, dla których jest to splendor grać w barwach macierzystego klubu. Wolę oglądać uczącego się pod okiem Kamila Drygasa Kornela Sochania niż tego samego Drygasa naprawiającego błędy Davida Fleurivala. Wolę oglądać wracającego na pozycję ostatkiem sił Damiana Ciechanowskiego niż kryjącego na wielki radar Anestisa Argyriou. I tak dalej.
Marcin Łukaszewski, który udzielił mi kilka dni temu głośnego wywiadu, w którym krytykował politykę Radosława Osucha, powiedział też, że nie da się oprzeć całej drużyny w ekstraklasie na wychowankach. To fakt. Ale ubiegłoroczne zestawienie, z którego wynikało, iż najmniej szans na grę mają adepci Zawiszy i Górnika Zabrze, powinno dać do myślenia. A w większości zostało pominięte.
A to właśnie tacy gracze przyciągają ludzi na trybuny. Nie zaciąg zagraniczny. W Zawiszy jest problem identyfikacyjny. I to jest klucz do dyskusji o klubie i jego przyszłości. Moim zdaniem, rysującej się w czarnych barwach w odniesieniu do kolejnych informacji napływających do mnie.
Bo sprawy wydmuszkowej akademii piłkarskiej, problemów z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych, sprawy sądowej wytoczonej przez byłą księgową, niechęci polskich piłkarzy do gry w Bydgoszczy, pozbywania się pierwiastków bydgoskich z klubu, aż wreszcie – odejście z klubu dwóch przybocznych Radosława Osucha – Mariusza Chełminiaka i Pawła Cerana, to już nie są wymysły, tylko niepokojące fakty.
No, chyba, że ktoś patrzy, a nie widzi.

Źródło: Eryk Dominiczak / Magazyn Piłkarz.