Jaki powinien być właściciel klubu i czy można współpracować z kibicami?
10.04.2014
Poniżej prezentujemy fragment wywiadu z współwłaścicielem Legii Warszawa, który odpowiada na temat dialogu i działań związanych z kibicami swojego klubu. Po przeczytaniu tych kilku odpowiedzi chyba każdy zrozumie jaka jest różnica pomiędzy prawdziwą miłością do klubu i profesjonalnym właścicielem, a mataczącym i kłamliwym osobnikiem.
Co zmieniło się po tym, jak został pan współwłaścicielem Legii?
- Nic. W klubie spędzam tyle samo godzin co wcześniej. A Legia nadal dla mnie to styl życia, a nie praca.
A po awanturach podczas meczu z Jagiellonią coś się zmieniło?
- Wizerunkowo cofnęliśmy się bardzo. Szkoda, bo przez ostatni rok sporo zrobiliśmy, aby pozytywnie zmienić wizerunek naszego klubu.
Wielokrotnie podkreślał pan, że chce z kibicami rozmawiać, prowadzić dialog. Czy po awanturach z Jagiellonią nie czuł się pan oszukany, wyprowadzony w pole?
- Przyjmując taką logikę, można byłoby powiedzieć, że gdybym z kibicami nie rozmawiał w ogóle, to na meczu z Jagiellonią do niczego by nie doszło. A to przecież absurd. Jestem zdania, że rozmawianie z ludźmi zawsze jest dobre. Nie mam teraz poczucia, aby z tego dialogu rezygnować.
Nie chodzi o sam fakt rozmawiania, tylko o to, że dał pan palec, a odgryziono panu rękę. Stanął pan w szeregu z kibicami, ale przez zachowanie części z nich klub płaci ogromne kary.
- Wcale się nie czuje oszukany i wyprowadzony pole. To dziwna retoryka notorycznie powtarzana w mediach. Pamiętajmy, że na stadion przychodzi kilkadziesiąt tysięcy osób. W przekroju całego sezonu pojawia się na nim około pół miliona osób. W tak dużym skupisku osób zawsze, nie tylko na Legii czy w czasie innych sportowych wydarzeń, znajdzie się niewielki procent jednostek, które mają nie po kolei w głowie i chcą w dziwny sposób zaistnieć. Większość naszych kibiców to są jednak normalni ludzie, tworzący na naszym stadionie najlepszą atmosferę w Polsce. Zamykając stadiony stosujemy odpowiedzialność zbiorową, a chyba nie o to w tym wszystkim chodzi.
Czy wydarzeń z meczu z Jagiellonią nie można było przewidzieć?
- Dochodziły do mnie pewne słuchy, że może tak się stać, ale na meczu było mnóstwo ochroniarzy, pod stadionem stała policja i nie przyszło mi nawet do głowy, że te służby mogą nie zareagować w odpowiednim momencie. A ten odpowiedni moment był wtedy, kiedy jeszcze przed rozwaleniem bramy kibice Jagiellonii wydostali się na promenadę za stadionem i zaatakowali kibiców z trybuny rodzinnej.
Ale nie chcę po raz kolejny analizować tej sytuacji. Ponosimy pełną winę za te wydarzenia i kropka. To dla nas nauczka, że najlepiej liczyć na siebie, a nie na aparat państwowy. Musimy zrobić wszystko, aby więcej do takiej sytuacji nie doszło.
Ile tysięcy euro kar zapłaciliście w tym sezonie za zachowania na trybunach? Ilu piłkarzy można byłoby za tę kwotę kupić lub utrzymać?
- Nie chcę mówić o konkretnych kwotach. Każda kara nas boli i dla nas jest za duża. Te pieniądze można wydać w mądrzejszy sposób. Ale nie urodziłem się też wczoraj, aby teraz mówić, że w przyszłości już nie będziemy płacili kar za jakieś incydenty. To jest wkalkulowane w ten biznes i to jest problem. Ale problem nie tylko Legii, tylko wszystkich klubów i to nie tylko tych w Polsce.
Co wpłynęło na to, że sektor gości na mecz z Lechem był otwarty?
- To, że nie można dać się zwariować. Co weekend po dyskotekach w Warszawie na ostry dyżur z różnych powodów trafia po kilkadziesiąt osób. A nasz stadion, mimo niedopuszczalnej awantury z Jagiellonią, jest bezpieczny. Chcieliśmy pokazać to podczas meczu z Lechem i się udało. I mogę zapewnić, że robimy wszystko, aby było tak zawsze.
Ile wydaliście zakazów stadionowych?
- Jako organizator imprezy masowej za mecz z Jagiellonią wydaliśmy ponad 40 dwuletnich zakazów stadionowych. Wśród nich były osoby z sektora rodzinnego, które jako pierwsze dość spontanicznie podleciały do kibiców Jagiellonii. Na pewno to nie było planowana akcja.
Wydawanie zakazów to nie jest prosty proces, bo zanim taki zakaz ktoś od nas otrzyma, to musimy być pewni, że karane osoby zachowały się niewłaściwie. Ale nie ma co o tym opowiadać. Te zakazy są dla nas porażką, a nie powodem do chwalenia się.
Jakie wyciągnęliście wnioski po wydarzeniach na meczu z Jagiellonią?
- Jesteśmy właśnie po audycie zewnętrznej firmy i czekamy na jej raport. Wcześniej sami sprawdzaliśmy poziom bezpieczeństwa. Pożegnaliśmy się już z jedną firmą ochroniarską, wzmocniliśmy bramę przy sektorze gości, podnieśliśmy ogrodzenie na stadionie, jak i na promenadzie wokół niego. Choć z technicznego punktu widzenia nie jest to łatwe, to będziemy chcieli też założyć specjalną siatkę na sektorze gości po to, aby wyeliminować rzucanie petard hukowych na sąsiednie sektory.
Zawsze w każdej dużej grupie osób znajdzie się jakiś odsetek wariatów, których ciężko nazwać kibicami. My chcemy wychowywać kibiców, ale nie jesteśmy od tego, aby ścigać ludzi, którzy złamią prawo i wyręczać tym samym aparat państwowy. Naszym najważniejszym celem jest organizować ludziom rozrywkę sportową na coraz wyższym poziomie.
To, co stało się na meczu z Jagiellonią, jest dla nas przykre i nie powinno się stać. Ale czasu już nie cofniemy. Jesteśmy po prostu mądrzejsi o kolejne doświadczenia.