Kiedyś piłkarze Zawiszy mieli jaja, a nie podpaski...

27.02.2014
Tutaj cytat z wypowiedzi naszego wychowanka i wieloletniego piłkarza Macieja Śmiglewskiego na spotkaniu starej gwardii w pewnym pubie w lipcu 2012 roku:
"Po krótkiej przerwie głos zabrał nasz piłkarz Maciej Śmiglewski - Przede wszystkim, abstrahując od tego całego nagrywania, to wiecie że byłem od dziecka na Zawiszy. Od dziecka grałem w Zawiszy, przechodziłem te wszystkie szczeble. Dla mnie to jest wielki zaszczyt i honor tutaj z Wami siedzieć przede wszystkim. Mam dla Was ogromny szacunek i nawet trudno jest mi to wyrazić słowami, bo ktoś kto nie był na Zawiszy i nie wylał tyle potu na tych żużlowych boiskach, to nigdy tego nie zrozumie. Wiem, że ktoś kto nie był tam od dziecka, nie poznawał tego wszystkiego jak było to jeszcze wojskowe, to tego nie zrozumie.
Może powiem tak od tyłu, ale moim pierwszym trenerem był Jerzy Fiodorow, którego na pewno pamiętacie. To był facet, któremu nasz wielki Andrzej Brończyk mówił na "pan". Jerzy Fiodorow wszczepił w nas coś takiego, czy na boisku czy poza nim, zawsze trzeba mieć szacunek do klubu i do kibiców. Dawać z siebie wszystko na treningach.
Tak jak już wcześniej wspomniałem udało mi się przejść te wszystkie szczeble. Mój debiut w drugiej lidze był o ile dobrze pamiętam w 1996 roku na meczu wyjazdowym z Miedzią Legnica. Wygraliśmy tam 1-0 a bramkę strzelił Zbigniew Grzybowski. Dla mnie było to coś niesamowitego gdy pod koniec lat 80-tych podawałem na Zawiszy piłki, a później mogłem z tymi piłkarzami zagrać na jednym boisku. Przejście z wieku juniora i debiut w drużynie seniorskiej to jest spełnienie marzeń.
Nie przypominam sobie takiego meczu, abyśmy zagrali bez wsparcia naszych kibiców. Nawet po wycofaniu nas z rozgrywek, już w tych gorszych czasach, nie pamiętam abyśmy zagrali bez kibiców jakikolwiek mecz. Czuło się zawsze to wsparcie. Ja osobiście mieszkam na Bartodziejach i można powiedzieć, że wsparcie kibiców czuło się nawet na ulicach. Tutaj grało się dla czegoś więcej niż tylko dla swoich ambicji. Dla mnie to był ogromny zaszczyt żeby grać, żeby być dopingowanym przez kibiców, którzy byli zawsze, na każdym meczu. Nie ważne gdzie graliśmy, czy gdzieś na Śląsku czy bliżej.
M.W. - Maciej, powiedz czy rzeczywiście ten doping Wam pomagał, jak to się odczuwa i czy miało to wpływ na Waszą grę?
- Tego nie da się opisać... Pamiętam, że na jakimś wyjeździe wychodzimy na mecz, patrzymy a tu nie ma naszych kibiców. Dopiero po kilku minutach już z daleka było słychać Wu-Ka-Es, Wu-Ka-eS!!! Idą! Przepraszam... (W tym momencie Maciej Śmiglewski przerwał na chwilę swoją wypowiedź, bo łzy wzruszenia napłynęły do oczu).
- Są różni ludzie. Jedni dają z siebie wszystko,inni odstawiają nogę. Ja mógłbym głowę wsadzić tam, gdzie ktoś odstawił nogę. Przeżyłem na Zawiszy chwile kiedy wycofano nas z drugiej ligi. Wtedy zostało nas chyba ośmiu, których właścicielem był WKS Zawisza. Chyba na dwa tygodnie przed rozpoczęciem rozgrywek powiedziano nam, abyśmy szukali sobie innych klubów. Miałem wtedy 20 lat. Odszedłem grać gdzie indziej. Wróciłem w 2001 roku kiedy Piotr Nowak chciał robić piłkę... Pominę to milczeniem.
Powiem Wam jeszcze, że inaczej odbiera się doping kibiców klubu, którego jest się wychowankiem, a inaczej doping innych kibiców. Pamiętam taki mecz na inaugurację sezonu na Warcie w Poznaniu, przepraszam ale nie pamiętam daty. P. - To było w sierpniu 1997 roku,wygraliśmy 2-1.
- Tak, zgadza się wygraliśmy 2-1. Pierwsze dwa mecze wtedy wygraliśmy, a później jakoś przegraliśmy z Radzionkowem u siebie. Myślelismy wtedy, że jesteśmy bardzo mocni, a oni nas wtedy sprowadzili na ziemię. Janoszka strzelił nam wtedy chyba dwie bramki. Wracając do tego meczu na Warcie. Po długiej przerwie wrócił do nas wtedy Mirek Rzepa. Na rozgrzewce byłem akurat koło niego. W pewnym momencie cały sektor ryknął Wu-Ka-eS, Wu-Ka-eS!!! Mirek powiedział: "Boże, tyle lat na to czekałem..." Ten doping, uwierzcie mi, to jest ogromne wsparcie. To jest nieocenione. Najliczniejsze ilościowo wyjazdy były w tamtych czasach do Torunia. Kiedy ludzie szli i nie było widać końca.
Braliście udział w wielu wyjazdach i na pewno wiecie, że ten doping u siebie i na wyjazdach jest zupełnie inny. Ludzie jadą kupę kilometrów i dają z siebie wszystko. Dlatego doping na wyjazdach był zawsze mocniejszy. Pamiętam chyba na drugim wyjeździe na Elanę jak podjechaliśmy pod stadion to stała ochrona. Wysiadamy z autokaru z tymi torbami ze sprzętem, a jeden z ochroniarzy rzucił do reszty: "Patrzcie, to za nich dzisiaj wpierdal dostaniemy." Pamiętam jak grałem w Elanie i na trening przyszedłem w koszulce Zawiszy. Podszedł do mnie jeden z piłkarzy i zapytał w czym ja na trening przychodzę. Odpowiedziałem, że przychodzę w koszulce Zawiszy bo jestem Zawiszakiem. Nic już później nie mówili.
Wspomnę tutaj o czasach kiedy w Bydgoszczy była hydrobudowa. Ja wtedy grałem w drużynie Zawiszy. Kiedyś udzieliłem wywiadu dla prasy, w którym wypowiedziałem się przeciwko hydrobudowie i ten wywiad w ogóle się nie ukazał. Wyrzucono nas wtedy z naszej szatni. Mieliśmy tylko jakieś małe pomieszczenie, a kąpaliśmy się tak, że trzeba było sobie lać na głowę wodę z butelek.
Kibice nigdy nas nie opuścili. Nawet jak graliśmy w najmniejszych wioskach, zawsze mieliśmy wsparcie kibiców. Mimo tego, że nie mieliśmy tak silnej drużyny żeby wszystko wygrywać. Dlatego wiem,że Zawisza nigdy nie zginie właśnie dzięki kibicom."

Wkłady do koszulek - czytajcie i uczcie się z tego wszyscy, albowiem przynosicie wstyd i ujmę dla naszego klubu!