Szczegóły wizyty u piłkarzy

21.01.2014
Minął już ponad tydzień od spotkania, o którym tak głośno było w naszej rzetelnej, bydgoskiej prasie. Szczegóły podajemy dopiero teraz, bo chcieliśmy dać dużo czasu na przemyślenia tym, których odwiedziliśmy. A więc po kolei - tak jak zawsze mieliśmy w zwyczaju, o chęci spotkania poinformowaliśmy drugą stronę z pewnym wyprzedzeniem i tu już napotkaliśmy pierwsze problemy. Nasi wielcy i wspaniali grajkowie potrzebowali trzech dni, by dać odpowiedź czy się z nami spotkają, na koniec informując przez kierownika drużyny, bo im chyba odwagi zabrakło, że jednak nie, a jak już to na pewno nie w najbliższym czasie. Już po tej odpowiedzi wiedzieliśmy, że coś się zmieniło, bo dotychczas jak mieli problem to sami do nas dzwonili i nigdy my im nie odbieraliśmy szansy na spotkanie. No, ale jak oni nie mieli czasu i odwagi, to my poszliśmy do nich. O tym, że to nie drużyna przekonaliśmy się już na parkingu przy stadionie, gdzie jeden ze starszych graczy, słynący kiedyś z wielkich zarobków za nic nie robienie w Zabrzu, poinformowany przez nas, że idziemy rozmawiać z jego kolegami wsiadł w auto i odjechał.

Zanim doszło do rozmów, musieliśmy spędzić przed szatniami około 50 minut, bo tyle trwało dogadywanie się tych co niby są dla kibiców - wyjść czy nie wyjść. Po tym okresie zaczęli wychodzić pojedynczo, aż w końcu wzięliśmy tą zbieraninę do "kupy" i można było uznać spotkanie za rozpoczęte. Pytaliśmy głównie o podpisy pod wiadomym pismem i czy byli do tego zmuszani - powiedzieli, że niby nie myślą tak jak było w tym piśmie, ale podpisali, bo graja dla pieniędzy, a pinokio jest ich pracodawcą, więc podpisali. Okazało się, że kibice nie są im do niczego potrzebni, bo najważniejsza jest kasa. W czasie rozmów dowiedzieliśmy się od jednego z nich, że na meczu z Widzewem były zadymy kibiców, choć on ich nie widział, bo w tym czasie miał kontuzję i siedział na ławce. Wyszło też na jaw to, że o rozmowach na temat spotkania wiedzieli tylko niektórzy, więc rada drużyny ukrywała to przed całą resztą - po spotkaniu mieli o to do siebie pretensje.

Dla nich my mamy obowiązek dopingować zawsze i wszędzie, ale im trzeba wybaczyć wszystko i siedzieć cicho. W piśmie, które od nas otrzymali chodziło tylko o to, by oświadczyli, że nie są stroną w tym konflikcie i nie musieli się przy tym opowiadać po żadnej ze stron. Prosili by dać im na to jeden dzień, ale nie odezwali się do dzisiaj. Chcielibyśmy jeszcze raz powiedzieć, że nikt nie był podczas rozmów zastraszany, a na spotkaniu nie było nas 10 jak to twierdzi kapuś, a 40 i nikt z tej grupy nikogo nie atakował.

Podsumowując, doczekaliśmy czasów, że w naszym ukochanym Zawiszy gra grupa piłkarzyków, dla których ten Klub nic nie znaczy i jest tylko kolejnym miejscem do zarabiania pieniędzy. Dla tych ludzi pojęcia honor i przywiązanie do barw to coś bardzo odległego. Nie mają swojego zdania, robią to co ktoś im zaleci nie rozważając nawet czy to dobre, czy złe. Ci, którzy nie podpisali wtedy pisemka pinokia też nie umieli się określić i podjąć jakiejkolwiek decyzji w tym temacie, bo dla nich wszystko i tak rozbija się o pieniądze. Kibice, którzy walczą o prawdę nie są im potrzebni - oni wolą grać dla zysku, a nie dla kibiców. Doszło do tego, że na spotkanie kibiców z piłkarzami wzywana jest policja - kto ją wezwał - na pewno nie my. Teraz możemy dopiero docenić, tych którzy za nieprawdę, to niektórym dziennikarzom nawet w mordę chcieli dać, no ale to byli piłkarze z charakterem - kim są ci obecni oceńcie sami. Każdy z nas może teraz sam sobie odpowiedzieć, czy to prawda, że po piłkarskim Zawiszy został tylko szyld i wkłady do koszulek. Z tej całej naszej oceny wykluczamy naszych wychowanków i zawodników zagranicznych, którzy doszli do naszego klubu po awansie do ekstraklasy. Decyzje co do formy naszego dalszego funkcjonowania na trybunach podejmiemy w najbliższym czasie.