Zawiszy niekoniecznie potrzebne są wzmocnienia

01.02.2011 Piłka nożna. Działacze wyciągają wnioski sprzed roku. O sytuacji w klubie rozmawiamy z trenerem Maciejem Murawskim

Czy patrząc na wzmocnienia, których dokonują czołowe zespoły II ligi, kibice Zawiszy mają prawo obawiać się o wyniki bydgoskiej drużyny w rundzie wiosennej?
W ubiegłym roku zajmowała ona na półmetku trzecie miejsce i zimą, kiedy przyszło kilku znanych zawodników, teoretycznie bardzo się wzmocniła. Ale w rezultacie drużynie nie pomogli i zaryzykuję stwierdzenie, iż grała ona chyba gorzej niż jesienią. Przyjście nowych zawodników nie zawsze więc powoduje, że zespół staje się silniejszy. Dlatego tym razem nikogo na siłę nie ściągamy. Od początku przygotowań trenuje z nami trzech nowych graczy i taki ruch nam odpowiada. Są to też piłkarze, których szukaliśmy. Silny, potrafiący rozpychać się z obrońcami napastnik Benjamin Imeh i dwaj lewonożni skrzydłowi, Maciej Kot i Ivan Andrejević. Dzwonią do nas menedżerowie, zgłaszają się też sami zawodnicy. Ale nie chcemy powiększać kadry do czterdziestu zawodników, bo to spowoduje, że wielu z nich nie znajdzie się nawet w meczowej osiemnastce.

Ale czy przypadku wspomnianej trójki można mówić o wzmocnieniu, czy bardziej o uzupełnieniu kadry. Nigeryjczyk zawodowo nie grał w piłkę przez pół roku, Kot biegał po boiskach trzeciej ligi, a Białorusin nawet w niższych klasach.
Wszyscy trafili do nas na początku roku, kiedy różnie mówiło się na temat przyszłości Zawiszy. Ważne, że ich testy nie wiążą się z dodatkowymi kosztami, gdyż wszyscy mieszkają w Bydgoszczy. Wiadomo, w jakiej sytuacji finansowej znajduje się klub. Tylko dzięki uprzejmości niektórych osób mogliśmy jeść obiady. Do końca lutego piłkarze mają otrzymać zaległe premie. Nasz budżet, to nie jest balon, który można bez przerwy pompować. Nie chcemy również tworzyć kominów płacowych, które powodują później nieporozumienia w szatni. Lepiej mieć piłkarzy, którzy wspierają się na boisku i dobrze czują się w swoim towarzystwie, niż takich, którzy zarabiają dwa razy więcej, a nie potrafią wziąć na siebie odpowiedzialności za wynik.

Wierzy Pan, że popularny Benek już na początku marca będzie w formie i podoła walce o awans?
Brakuje mu skuteczności, co pokazał w meczu z Lechią Gdańsk, ale ma wiele innych ważnych cech, które mogą być przydatne na boisku. To doświadczony zawodnik. Zresztą, każdy nasz podopieczny musi dobrze przygotować się pod względem kondycyjnym i powalczyć o miejsce w składzie. Konkurencja w zespole jest bowiem bardzo duża.

W ciągu tygodnia Pana zespół rozegra teraz sześć meczów kontrolnych. Czy po nich wykrystalizuje się wyjściowa „11” na mecz z Zagłębiem Sosnowiec?
Chciałbym już na kolejne sparingi, z Wartą, Zniczem i ostatni, z Pogonią Szczecin, zagrać składem zbliżonym do tego, jaki wybiegnie na pierwsze spotkanie. To musi być już ustabilizowana jedenastka. Żeby nie powtórzyła się sytuacja z pierwszego meczu z Zagłębiem, w którym wystąpił zespół nie mający wcześniej okazji zagrać w tym samym składzie. Chcę, żeby chłopacy byli zgrani i bardzo dobrze się rozumieli. Nie wyznaję jednak zasady, że zwycięskiego składu się nie zmienia.

Z kadry wypadło dwóch zawodników, Marcin Łukaszewski i Marcin Tarnowski. Jak długo potrwa ich absencja?
Potrzeba czasu, żeby powrócili do zajęć i dobrej formy. Mam jednak nadzieję, że obaj nam jeszcze w tej rundzie pomogą.

Czy nalega Pan, żeby rozegrać sparingi na naturalnym boisku?
Z Pogonią Szczecin już się umówiliśmy, że zagramy na ich stadionie. Być może uda się równie wyjść na trawę ze Zniczem Pruszków. Takie rozwiązanie jest bardziej korzystne, niż mecz na sztucznej nawierzchni.

Dziękuję za rozmowę.


Źródło: Express Bydgoski