Wspomnienie o Rudziku
08.11.2010
11 listopada minie już 10 rocznica, gdy odszedł od nas Grzegorz Spławski „Rudzik”. Do dziś wielu nie może pogodzić się z jego śmiercią. Zmarł, mając zaledwie 27 lat.
To nieprawdopodobne jak szybko mija czas, często wspominamy Grzesia, jakbyśmy widzieli się z nim wczoraj na stadionie, umawiając się na kolejny mecz. Kim był, co robił, że pamiętamy o nim w tak szczególny sposób?
Grzegorz był fanatykiem Zawiszy, fanatykiem w najlepszym tego słowa znaczeniu. Zawsze obecny na meczu w Bydgoszczy, zawsze obecny tam, gdzie nasz WKS grał. Żył Zawiszą 365 dni w roku, znany przez piłkarzy, działaczy, wszystkich związanych z klubem. Grzesia nie dało się nie lubić, choć miał specyficzne poczucie humoru, jednak styl bycia sprawiał, że młodzi, zaczynający swą przygodę z kibicowaniem lgnęli do niego jak do starszego brata, a starsi darzyli sporym szacunkiem. Młodzież wiedziała, że przy „Rudziku” włos im z głowy nie spadnie.
Wspominał często początki swojej nieodwzajemnionej miłości do Zawiszy. Jak w większości przypadków na pierwszy mecz przyprowadził go ojciec – też kibic „wojskowych”. W połowie lat 80-tych ruszył już w Polskę za drugoligowym wtedy Zawiszą. Zwiedził wszystkie stadiony, gdzie grała bydgoska jedenastka. Ktoś kiedyś powiedział, że bez „Rudego” sędzia nie rozpocząłby meczu i było w tym trochę racji . Grześ był pewniakiem na wyjazd i nie było takiej siły, która nie pozwoliłaby mu jechać. Pamiętam, jak już w latach 90-tych ekipa z Fordonu zaczęła organizować busy na wyjazdy. Pierwszeństwo w zapisach mieli oczywiście fordoniacy, ale zawsze były dwa zarezerwowane miejsca dla tzw „miasta”, w tym jedno oczywiście dla „Rudego”. Ile miał wyjazdów, tego już sam nie wiedział, ile przeżył i widział, kto miał szczęście go znać, ten słuchał jego opowieści w pociągu albo autobusie, podczas wspólnych wypraw. Grześ miał doskonałą pamięć i był prawdziwą kopalnią wiedzy o Zawiszy i jego kibicach, tym bardziej szkoda, że tej wiedzy nie możemy już wykorzystać. Zresztą cokolwiek napisze się o „Rudziku” i tak będzie za mało. Wierzył bezgranicznie, że Zawisza będzie wielkim klubem, powtarzając ciągle „Jeszcze zaświeci słoneczko dla Zawiszki”. W jego przypadku przysłowie „Nie ma ludzi nie zastąpionych” kompletnie straciło znaczenie. Grzesia po prostu nie da się zastąpić…
Zmarł podczas powrotu z meczu w Jastrzębiu, reanimacja przeprowadzona przez pogotowie ratunkowe w okolicach Łodzi zakończyła się fiaskiem. Po raz pierwszy od wielu, wielu lat nie wróciliśmy wszyscy do domu. To był szok, dramat, jedno wielkie niedowierzanie, że odszedł nasz przyjaciel, jeden z najlepszych i najbardziej oddanych kibiców jakich miał Zawisza.
Pogrzeb zgromadził tłumy. Przyjechały delegacje z Lubina, Jastrzębia, Gdyni, przyszła drużyna z trenerem. Trumnę z Grzesiem nieśli oczywiście kibice. Setkom ludzi popłynęły łzy, gdy składano trumnę do grobu przy błysku rac. Żegnaliśmy wyjątkowego człowieka…Mamie „Rudego” bardzo zależało, aby nasza delegacja była obecna na okolicznościowym obiedzie. Wzbranialiśmy się przed tym, argumentując, że jest to dla rodziny, ale mama Grzesia nie przyjęła odmowy i razem z Jarkiem pojechaliśmy na stypę. Pamiętam jak Jarek jeszcze raz próbował przekonać mamę Grzesia, że jednak byśmy zrezygnowali, bo przecież ważniejsza jest rodzina. Wtedy pani Renia powiedziała – to Wy byliście najbliższą rodziną mojego syna…
Dwa dni po pogrzebie Zawisza grał swój mecz z Huraganem Pobiedziska. Piłkarze zagrali z czarnymi opaskami, a kibice w sektorze na łuku ułożyli krzyż z kilkuset zniczy. Na mecz zaprosiliśmy rodzinę Grzesia, która usiadła na trybunie honorowej. Zawisza wygrał 1:0, a zawodnicy po ostatnim gwizdku podbiegli pod główną trybunę machając czarnymi opaskami.
Apelujemy do wszystkich kibiców i sympatyków Zawiszy, do tych, którzy go znali, jak i tych, którzy nie mieli możliwości go poznać – uczcijmy godnie 10 rocznicę śmierci „Rudzika”. Wszyscy razem udamy się na cmentarz przy ulicy Ludwikowo ok. godziny 12:30, po uroczystościach Święta Niepodległości na Placu Wolności w najbliższy czwartek.