Decyzja o zmianie prezesa (Gliński oddał się do dyspozycji RN) znacznie poprawiła atmosferę w klubie. Na pierwszej konferencji prasowej Maciej Skwierczyński otrzymał porcję braw. Gdyby nazajutrz, zgodnie z terminem, odbył się mecz z Ruchem Radzionków nie byłoby już wyzwisk, ani szyderczych transparentów. Skwierczyński nie ukrywa, że jest tylko prawnikiem oddelegowanym do roli prezesa do końca sezonu. Potem może zmienić się właściciel. Mimo to spotkał się już z przedstawicielami drugiego akcjonariusza i z kibicami, od których otrzymał spory kredyt zaufania
- Długo się Pan zastanawiał nad objęciem schedy po Glińskim?
- Mając na uwadze historię klubu i wielkie nadzieje, na pewno nie była to decyzja łatwa - odpowiada Skwierczyński.
- Sympatycy Zawiszy i działacze mniejszościowego udziałowca SP "Zawisza" przywitali Pana brawami. To spore zaskoczenie, zważywszy na to, iż w środowisku piłkarskim jest Pan osobą anonimową...
- Ten aplauz podniósł mnie na duchu. Myślę, że odrobina życzliwości jest w tym wypadku bardzo potrzebna. Faktycznie byłem zdziwiony taką reakcją kibiców . Bo kto mnie może kojarzyć... Chyba tylko kilka osób ze szkół, z racji tego, że w ratuszu "obsługuję" Wydział Edukacji.
- A nie uprawiał Pan w przeszłości żadnej dyscypliny?
- (Śmiech). Niech pan spróbuje sobie wyobrazić takiego kujona w okularach, okrągłego na twarzy, który był najsłabszy na lekcji wychowania fizycznego... Ostatnio grywałem trochę w tenisa, ale tylko z tego względu, że lekarz zalecił mi to dla zdrowia. Wie pan, studia prawnicze wymagają przygotowania. Trzeba dużo się uczyć i czytać. O sporcie nie myślałem.
- Od czego chce Pan zacząć zasiadając na fotelu prezesa WKS Zawisza?
- Pierwszą moją decyzją była obniżka cen biletów do pierwotnie ustalonych. Ja jestem tylko prawnikiem. Mam w spółce ludzi, którzy na sporcie się znają. Nie będę im się wtrącał. Nigdy nie będę Piotrem Burlikowskim (w zarządzie pełni funkcję wiceprezesa), który przez wiele lat grał w piłkę, a potem był dyrektorem sportowym w kilku polskich klubach.
- Szkoda, że nie doszło do meczu z liderem z Radzionkowa, bo zapowiadał się pierwszy po długiej przerwie głośny doping z prawdziwego zdarzenia...
- Nadarzy się jeszcze ku temu okazja. Zdradzę panu, że chciałem w przerwie tego spotkania przejść na drugą stronę, by zasiąść w tak zwanym młynie, gdzie kibiców jest najwięcej. Jeszcze nigdy tam nie byłem, nigdy tego nie poczułem...
- Spotkał się Pan już z kibicami. Pierwsze spostrzeżenia?
- Przekazali mi sporo cennych uwag. Wszystkim przyświeca ten sam cel - pomóc drużynie w awansie do I ligi.
Źródło: futbolnews.pl