Mogę sobie na to pozwolić

12.03.2010 Piłka nożna. Boniek nie wyklucza, że nawet w przypadku braku awansu, będzie dalej pomagał Zawiszy

- Czekam na ruch ze strony większościowego wspólnika, czyli miasta. Chciałbym również, żeby bydgoska drużyna weszła do pierwszej ligi - mówi popularny Zibi w rozmowie z „Expressem”.

Cicho ostatnio w temacie: Boniek udziałowcem Zawiszy...

Z mojej strony robię to, co do mnie należy. Czekam teraz na ruch ze strony większościowego wspólnika, który do pewnych spraw powinien się ustosunkować. Znalezienie płaszczyzny porozumienia pozwoli na podjęcie kolejnych kroków. Nie rozpatruję tego jednak w kategoriach biznesowych. Nie słyszałem jeszcze, żeby w Polsce ktoś na tym zarobił. Przejęcie klubu obecnie to żaden interes, lecz kaprys, na który, na szczęście, mogę sobie pozwolić. Co dalej? Rozmawiałem kilka dni temu z wiceprezydentem Bydgoszczy Maciejem Grześkowiakiem, który był gdzieś w podróży i mówił, że po powrocie się odezwie. Jestem gotów, żeby usiąść i rozmawiać. Odbywa się to pomału, lecz pewnie osoby z ratusza mają wiele innych ważnych spraw do załatwienia.

Z Pana strony to kaprys...?

Bydgoszcz jest moim miastem. Zawisza klubem, który mnie wychował, nauczył piłkarskiego abecadła i uważam, że przy obecnym potencjale można w nim zbudować drużynę, która powinna mierzyć w awans do ekstraklasy. Ucieszyłoby to z pewnością całe bydgoskie społeczeństwo. Zawisza, klub z marką, ma ku temu wszelkie predyspozycje. Przy dobrym zarządzaniu można stworzyć coś, co byłoby dumą dla kibiców i promocją dla miasta.

Czy urzędnicze poprawki naniesione do treści porozumienia, z którym zapoznał się wcześniej drugi akcjonariusz, SP „Zawisza”, są dla Pana do przyjęcia?

Stowarzyszenie moje propozycje otrzymało bezpośrednio ode mnie. I wszystkie przez nie zostały zaakceptowane. Do tego gremium nie mam zatem żadnych uwag. Czekam natomiast na odpowiedź władz miasta, które jako spółka samorządowa podlega innym formalnoprawnym procedurom, dotyczącym zbycia swoich udziałów. Uważam, że nie powinno być z tym większych problemów, o ile tylko miasto ma w tej kwestii wielkie chęci. Żeby jednak usiąść do stołu, trzeba rozwiązać w spółce jeszcze jedną sprawę. Myślę, że bardzo ważną. Odnośnie jej umawialiśmy się z panem Grześkowiakiem już w listopadzie ubiegłego roku... Więcej na ten temat nie mogę powiedzieć, bo byłoby to z mojej strony nie fair.

Kiedy dojdzie do przejęcia przez Pana większości akcji spółki od miasta?

Nastąpi to z chwilą, gdy uzgodnimy wszelkie kwestie formalnoprawne. Chciałbym również, żeby bydgoska drużyna weszła do pierwszej ligi. Choć nie wykluczam, że w przypadku braku awansu, będę dalej temu zespołowi pomagać. Lepiej, oczywiście, jednak będzie, jeśli uzyska on przepustkę na zaplecze ekstraklasy. Z takim stadionem, zapleczem, dużą frekwencją na trybunach, to nie jest miejsce na drugą ligę.

Widzi Pan szansę, żeby Zawiszą zainteresować wielki kapitał?

Wszystko zależy od pozycji klubu. Kiedy będzie walczył w ekstraklasie, od razu weźmie udział w podziale środków z praw telewizyjnych. Zatem jego budżet będzie już wyglądać inaczej. Wiadomo, że jeżeli znajdzie się prywatny właściciel, będzie musiał dalej zarządzać spółką wespół z partnerami mniejszościowymi, czy to z miastem, czy ze stowarzyszeniem. I w tym wypadku, co dotyczy wszystkich, trzeba będzie jeszcze mocniej się poświęcić.

W 2008 roku przestał Pan być udziałowcem Widzewa. Powiedział Pan wówczas, że zostawia łódzki klub w dobrych rękach, mając na myśli biznesmena Sylwestra Cacka. Może w przypadku Zawiszy chciałby Pan zrobić tak samo?

To zupełnie inna sprawa. Widzew lubię i szanuję. Z nim osiągnąłem w Polsce największe sukcesy. Wstąpiłem do jego struktur, ponieważ mnie o to poproszono. Bo nie miał żadnych środków, żeby zgłosić zespół do rozgrywek. Po głębokim zastanowieniu zdecydowałem się na pomoc doraźną, do czasu, kiedy wyprowadzimy klub na prostą i znajdzie się nowy właściciel.

Czy status inwestora w klubie piłkarskim może w znacznym stopniu ograniczać możliwości pełnienia różnego rodzaju funkcji publicznych, reprezentacyjnych lub honorowych?

Na pewno nie mógłbym być prezesem PZPN... Chociaż muszę powiedzieć, że w ostatnich latach, przy okazji różnych wyborów miałem wiele propozycji, nawet zostania europosłem. Ale prowadzę swoje życie, swoje biznesy i nie odczuwam potrzeby, żeby działać w polityce. Po wejściu w Zawiszę nie widzę więc żadnego konfliktu interesów.

A polska piłka nożna, to Pana zdaniem, towar chodliwy?

Absolutnie nie! Dostarcza tylko problemów tym, którzy się nią zajmują. Bo po chwili zastanowienia i zadaniu sobie pytania, którzy właściciele klubów są zadowoleni i przez kibiców szanowani, to okaże się, że nie ma ani jednego... Poza tym w naszym kraju, widząc, że nie jesteśmy żadnymi oligarchami, nie robi się nic, żeby pomóc rozwojowi polskiego futbolu. A przecież klub, który obłożony jest ze wszystkich stron podatkami, nie przynosi nic więcej, jak tylko emocje. Powinno się na niego spojrzeć przychylnym okiem. To normalne, że ktoś musi ludziom zmęczonym po pracy dostarczyć rozrywki. Inny temat, to zakaz reklamowania firm bukmacherskich. Wymyślono ustawę, która nijak ma się do ustaw w krajach europejskich. Nie mówiąc już o tym, że uderza w polski sport. Należało stworzyć taki projekt, który byłby dobry dla tych, którzy chcą tym zajmować, jak i dla państwa. Teraz wygląda na to, że nikt z tego nie czerpie korzyści.

Kiedy można spodziewać się Pana w Bydgoszczy?

Planowałem wybrać się w sobotę na mecz Ślęzy z Zawiszą, lecz przełożono go na środę. I tu znowu jest temat do dyskusji. Nie może być bowiem tak, że przez ponad sto dwadzieścia dni ma się przerwę, a później przez dziewięćdziesiąt rozgrywa się całą rundę. Nie wiem, kiedy teraz przyjadę. Jestem jednak w ciągłym kontakcie z wiceprezesem spółki „WKS Zawisza” Piotrem Burlikowskim i wiem, co się u was dzieje. Szkoda tylko, że prezes spółki zapomniał przesłać pół zdania z podziękowaniami za przekazaną spółce darowiznę.

Źródło: Express Bydgoski