Nie liczmy na cuda w piłkarskim Zawiszy

16.09.2008 Po awansie wszyscy uwierzyliśmy, że Zawisza szybko przejdzie przez II ligę i wkrótce wróci do elity. Tymczasem do odbudowy wielkiej piłki trzeba pieniędzy, a tych w Bydgoszczy nie ma i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miały się pojawić.

Piękny stadion, świetny sezon w IV lidze zakończony zwycięskimi barażami z LZS Leśnica. Bydgoscy kibice w końcu uwierzyli, że dla Zawiszy nadchodzą nowe, znacznie lepsze czasy. Po latach tułania się na prowincji, podopieczni Piotra Tworka mieli zacząć zdobywać salony. Początek, szczególnie na własnym boisku, był bardzo obiecujący, ale tak szybko, jak zachłysnęliśmy się sukcesami, tak szybko przyszło brutalne zderzenie z rzeczywistością. Nagle okazało się, że skład, który w słabej IV lidze wygrywał jak chciał i z kim chciał, jest zbyt słaby do walki w nowych rozgrywkach.

Jako pierwszy zrozumiał to trener Tworek, który do ostatniego dnia okresu transferowego walczył o wzmocnienia. Na to potrzebne były jednak pieniądze - i tu pojawiał się problem. Zawisza ciągle nie ma domkniętego budżetu na rundę jesienną. W tej sytuacji trudno wymagać, aby działacze lekką ręką kupowali piłkarzy, którym potem nie będą w stanie w terminie wypłacać pensji.

W klubie nie ma zatem nowych graczy, są natomiast wychowankowie, którymi szczycimy się podczas każdego ze spotkań. Tym młodym zawodnikom nie można na pewno odmówić ambicji. Pytanie, czy to wystarczy? Obecne rozgrywki jasno pokazują, że nie bardzo, aczkolwiek na pewno młodzieży nie można winić za słabą grę drużyny. O Krzysztofa Szala już latem pytały czołowe kluby, z Lechem Poznań na czele. Powinniśmy zatrzymać go w Bydgoszczy za wszelką cenę. Zawiszy nigdy nie było stać na gwiazdy - i to się nie zmieni.

Niestety, w Bydgoszczy zawodzą ci, na których najbardziej liczono. Mecz z Chemikiem Police pokazał, że w zespole brakuje lidera. Po stracie dwóch bramek piłkarze zamiast walczyć, snuli się po boisku. Trener Tworek nie ma wyjścia. Musi jak najszybciej wstrząsnąć drużyną, bo kibice już teraz żądają jego głowy, a po kilku następnych porażkach może się okazać, że tego samego chcieć będą działacze.

Ci ostatni też są ewenementem na skalę ogólnopolską. W Polskim Związku Piłki Nożnej nie mogą się nadziwić, jak to możliwe, że klubem II-ligowym kieruje grupa społeczników. Spędzają w klubie całe popołudnia, ale tak dłużej nie można. Problem w tym, że nie ma chętnych do przejęcia ich roli.

W niedalekim Poznaniu też zbudowano coś od podstaw. Ktoś powie, że tam były pieniądze. Były, ale był też ogromny zapał grupki ludzi, którzy przekonali do swojego pomysłu pozostałych. Dzisiaj na mecze Lecha chodzi po kilkanaście tysięcy kibiców. W Bydgoszczy też są zapaleńcy, którzy starają się jak mogą, ale sami sobie nie poradzą. Piłkarze też zapewne walczyć będą o utrzymanie się w lidze. I na razie nie myślmy o czymś więcej.

Źródło: Gazeta Wyborcza