W meczu Olimpii z Zawiszą grano "na tak”

02.04.2008
W meczu czołowych zespołów czwartej ligi było niemal wszystko.


Dobry poziom sportowy - walka o każdy metr boiska, gole i ogromne zainteresowanie kibiców. Nikt z grona przybyłych na stadion w Grudziądzu nie żałował.

W regionie próżno szukać ostatnio piłkarskich widowisk na dobrym poziomie. Kibice żądni są emocji. Jeżeli piłkarze grają z zaangażowaniem, można im wybaczyć ewentualne niedostatki. Mecz Olimpia - Zawisza, a więc dwóch czołowych zespołów, aspirujących do wygranej w lidze, urósł do rangi wydarzenia kolejki.

O atmosferze
Kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem rozeszło się 3,5 tysiąca biletów, a chętnych do wejścia na stadion ciągle przybywało. Frekwencja przewyższała niejedno spotkanie drugiej, a nawet ekstraklasy. Trybuna główna wypełniona była do ostatniego siedziska. Zasiedli na niej m.in. parlamentarzyści (Janusz Dzięcioł), prezydenci miast rywalizujących drużyn, władze regionalnego związku. Zawodom przyglądał się dyskretnie m.in. szef polskich sędziów. Na tym meczu wypadało, a może trzeba było być. Tak, jak najwierniejsi fani obu zespołów. Sektor przyjezdnych kibiców wspierał swoją drużyną żywiołowym dopingiem przez pełne 90 minut. Kibice "Zetki” cichli tylko po straconych bramkach.

- Wiele osób przestrzegało nas, straszyło, przekonywało, aby zamknąć bramy - przekonywał Jacek Bojarowski, prezes Olimpii. - Nie żałujemy jednak decyzji. Pokazaliśmy, że futbol jest dla ludzi

O poziomie gry
Zawodnicy dostroili się szybko do atmosfery piłkarskiego święta, choć większość z nich jeszcze przed tak liczną publicznością nie miała okazji zagrać.
- Animusz moich zawodników po pierwszych minutach i straconej bramce wyraźnie przygasł - przyznał Mariusz Gralak, trener Olimpii. - Widać było, że ranga meczu wyraźnie ich usztywniła. Nie chciałem już nawet nic pokrzykiwać, by jeszcze bardziej ich nie zdeprymować.

Choć to tylko IV liga, mecz dostarczył emocji i mógł zadowolić wybrednych obserwatorów. Nie brakowało składnych i skutecznych akcji. Piłkarze nie odstawiali nóg, przeciwnie, z determinacją walczyli o każdą piłkę. To musiało się podobać. Inna sprawa, że to spotkanie miało dwa różne oblicza. Pierwsza połowa wypadła na korzyść bydgoszczan, którzy opanowali środkową strefę boiska, skracali pole i umiejętnie zmieniali tempo gry.

- Dla nas najlepiej byłoby, gdyby ten mecz skończył się po 45 minutach - przyznał Jacek Milecki. Wiceprezes Zawiszy jakby przeczuwał, że druga połowa nie ułoży się już po myśli jego piłkarzy. Zawisza po zmianie stron zupełnie się pogubił. Do głosu doszli gospodarze, którzy z ogromnym zaangażowaniem dążyli do zmiany rezultatu. Każda udana akcja dodawała im tylko skrzydeł.

- Przed meczem remis bralibyśmy w ciemno, w przerwie już tylko o nim marzyliśmy, po meczu pozostał niedosyt - przyznał trener Gralak.

O marzeniach
Nikt nie powinien czuć się zawiedziony poziomem sportowym czy atmosferą. W głowach wielu osób zamarzyło się, aby takie widowiska oglądać regularnie.
- Mecz bardzo mi się podobał, był pełen napięcia, dramaturgii - przyznał Janusz Dzięcioł, przed laty uczestnik Big Brothera, a dziś poseł RP. - Mamy spore ambicje, aby zbudować w Grudziądzu klub z prawdziwego zdarzenia. Mecz przekonał mnie, żeby częściej bywać na trybunach.

Spodobało się Konstantemu Dombrowiczowi, prezydentowi Bydgoszczy. - Mam nadzieję, że na nowym stadionie Zawiszy często będziemy świadkami takich wydarzeń.
Niezależnie od wyniku, zadowoleni byli też główni aktorzy sobotniego meczu. - Dziś bohaterem była publiczność - przekonywał Marcin Brzykcy. - Przy takiej widowni aż chciało się grać - przytakiwał Arkadiusz Kozłowski. Droga ku II lidze jest jeszcze daleka i czyha na niej wiele pułapek. W Grudziądzu przekonano się, że warto grać o taką stawkę.

Źródło: Gazetapomorska.pl