Wywiad: Z Maciejem Śmiglewskim
01.02.2008
Obrońca bydgoskiego Zawiszy, Maciej Śmiglewski zakończył piłkarską karierę. Rodzina, praca, zdrowie czy futbol? Z czegoś musiał zrezygnować, a że najważniejsi są dla niego bliscy postanowił zawiesić buty na kołku. O tej trudnej decyzji jak i o całej sportowej przygodzie opowiadał "PIŁKARZOWI" popularny "Śmigiel".
-
"PIŁKARZ": Co skłoniło cię do zakończenia kariery?
- Maciej Śmiglewski: Tą chyba najtrudniejszą w życiu decyzję podjąłem po długich przemyśleniach. Rodzina, sprawy zawodowe oraz przewlekła kontuzja nie pozwalająca w pełni sprostać oczekiwaniom sportowym jakie przed sobą stawiam skłoniły mnie do podjęcia tego kroku.
-
Niedługo kończysz 30 lat, a to chyba najlepszy wiek dla obrońcy. Naprawdę nie ma już szans na zmianę decyzji?
- Duchem czuję się jeszcze dużo młodszy (śmiech). Doświadczenie zdobyte przez lata z pewnością pomaga mi w grze, ale postanowiłem zakończyć pewien rozdział w życiu. W dalszym ciągu jestem przy drużynie, trenuję i w razie potrzeby służę pomocą.
-
Jak się czujesz czytając w internecie same pochlebne opinie na twój temat i podziękowania od kibiców?
- Przez okres w gry w Zawiszy zawsze mogłem na nich liczyć. Grę dla tego klubu zawsze traktowałem jako coś wyjątkowego, do gry z pełnym zaangażowaniem nikt nie musiał mnie nigdy namawiać. Myślę, że kibice to doceniają.
-
Masz jakiś pomysł w jaki sposób pożegnać się oficjalnie z kibicami?
- Mam nadzieję, że będę miał okazję podziękować im za te wszystkie lata. Idealnym miejscem na taką okoliczność było by boisko.
-
Twoje doświadczenie ma być wykorzystane w Zawiszy. W jakiej roli widzisz siebie na Gdańskiej?
- W dalszym ciągu trenuję z drużyną, jestem na meczach. Jeśli w jakikolwiek sposób będę mógł pomóc trenerom, działaczom czy drużynie - na pewno nie odmówię. Celem w tym roku jest awans i uważam, że wspólnymi siłami jesteśmy w stanie go osiągnąć.
-
Wróćmy do początku twojej kariery. Urodziłeś się w Chełmnie, a jednak zacząłeś grać w piłkę w Zawiszy.
- Od dziecka mieszkałem w Bydgoszczy, z Chełmnem łączy mnie jedynie miejsce urodzenia. W 1989 roku, rozpocząłem treningi u trenera Jerzego Fiodorowa byłego świetnego obrońcy Zawiszy. Razem ze mną pierwsze kroki stawiali koledzy związani z dzisiejszą drużyną Zawiszy - Marcin Łukaszewski (zawodnik), Tomek Łachowski (II trener), czy Marcin Jałocha (członek zarządu klubu).
-
Czy trenerowi Fiodorowowi najwięcej zawdzięczasz?
- Z pewnością nauczył nas piłkarskiego abecadła. Wpoił w nas takie cechy jak nieustępliwość, pracowitość. Przekazał nam, że piłka to twarda gra, a charakter boiskowy to rzecz nie mniej ważna od talentu.
-
Możesz się pochwalić jakimiś osiągnięciami w piłce młodzieżowej?
- Byłem zawodnikiem reprezentacji makroregionu północnego, zdobyliśmy wówczas mistrzostwo Polski, a moimi kolegami z drużyny byli między innymi Tomek Dawidowski i Grzegorz Król z gdańskiej Lechii. Jako drużyna juniorów starszych Zawiszy uzyskaliśmy 5 miejsce w mistrzostwach Polski, choć był to wynik poniżej naszych oczekiwać
-
Pamiętasz swój debiut w seniorach?
- Tak, jako junior wiosną 1996 roku, kiedy trenerem był Andrzej Witkowski pojechałem na mecz 2 ligi Miedź Legnica - Zawisza. Sądziłem, że zagram jako rezerwowy. Ku mojemu zaskoczeniu wybiegłem w pierwszej jedenastce. Zagraliśmy niezły mecz zakończony zwycięstwem 1:0, bramkę zdobył Zbyszek Grzybowski. Debiut oceniam jako udany.
-
Na stałe wskoczyłeś do pierwszego składu?
- Na stałe zacząłem grać w pierwszym składzie w kolejnym sezonie kiedy trenerem był Zbigniew Franiak. Kolejnymi szkoleniowcami byli śp. Andrzej Brończyk, Gothard Kokott, Stanisław Mątewki. Właściwie przez cały ten okres występowałem w podstawowym składzie, wspominam ten okres bardzo dobrze. Niestety w 1997 roku kilka tygodni przed rozpoczęciem kolejnych rozgrywek 2 ligi zespół Zawiszy zastał wycofany. Uważam, to za jedno z najczarniejszych zdarzeń w historii klubu.
-
W jakich okolicznościach trafiłeś do Mieni Lipno?
- Kilka tygodni przed ligą składy wszystkich drugoligowych zespołów były ustalone. Skorzystaliśmy z Rafałem Krygierem, Sławkiem Kempą, Mariuszem Myślińskim z oferty trzecioligowej wówczas Mieni Lipno.
-
Dlaczego w Lipnie zagrałeś tylko rundę jesienną?
- Po rundzie jesiennej z Rafałem otrzymaliśmy konkretną ofertę z Torunia, gdzie trenerem był dobrze znany bydgoskim kibicom Wiesław Gałkowski. Drużyna pomimo zdobycia większej ilości punktów wiosną nie zdołała się utrzymać w lidze. Rozegrałem tam komplet meczów w pełnym wymiarze czasu, pod względem sportowym na pewno zyskałem.
-
Przechodzą do Torunia nie obawiałeś się reakcji bydgoskich kibiców?
- Z wieloma kibicami znałem się od lat, wiedzieli oni doskonale, że w moim sercu jest jeden klub. Aby podnosić swoje umiejętności chciałem grać w co najmniej 2 lidze. Kibice widzieli, że jeśli Zawisza "wróci" do gry ja na pewno wrócę. Z perspektywy czasu nabyte w Toruniu doświadczenie przydało się w późniejszej grze dla bydgoskiego Zawiszy
-
Jak wspominasz czas spędzony w Rakowie Częstochowa?
- Kiedy przenieśliśmy się z Rafałem Krygierem do Częstochowy Raków miał silną drużynę, w której większość stanowili zawodnicy ograni na pierwszoligowych boiskach. Pomimo, że miałem 21 lat byłem najmłodszym zawodnikiem drużyny, w której prym wiedli Marcin Bojarski czy Grzegorz Skwara. Niestety po pierwszej rundzie z finansowania klubu wycofała się mająca kłopoty finansowe Huta Częstochowa. Wyżej wspomniani zawodnicy zostali sprzedani, a osłabiony zespół nie utrzymał się w reorganizowanej 2 lidze. Pod względem sportowym równie dobrze wspominam ten okres.
-
Wróciłeś do Bydgoszczy już na stałe. Najpierw trafiłeś do dwóch dziwnych tworów Zawiszy SSA i Chemika/Zawiszy. Jak oceniasz ten czas pod względem piłkarskim, sportowym?
- Otrzymałem konkretną propozycje z Zawiszy SSA, zespół miał aspiracje na awans do 2 ligi, więc bez wahania wróciłem do Bydgoszczy. Po rundzie jesiennej byliśmy w czołówce, lecz narastające problemy finansowe i organizacyjne spowodowały spadek drużyny do 4 ligi. Dodatkowo nabawiłem się kontuzji, z powodu której pauzowałem prawie 9 miesięcy. W kolejnym sezonie stworzono drużynę Chemika/Zawiszy - pierwszy sezon wypadł blado, w kolejnym byliśmy już w ścisłej czołówce 3 ligi. Dwa lata temu właściwie wszyscy zawiszanie przenieśli się do swego klubu.
-
Z perspektywy czasu jak oceniasz wszelkiego rodzaju fuzję w futbolu?
- Praktyka dowodzi, że takie twory prędzej czy później umierają śmiercią naturalną. Drużyny Lechii/Polonii Gdańsk, Piotrkovii, Pogoni Szczecin, "Zawiszy S.A." są na to najlepszym przykładem. Wierzę, że Zawiszę czy wspomnianą Pogoń stać na przejście takiej drogi jak Lechia Gdańsk, Arka Gdynia.
-
Jak myślisz dlaczego w Bydgoszczy nie ma piłki na najwyższym poziomie osiągniętym w sportowy sposób, a próbuję się zrobić "wielką piłkę" na skróty poprzez przenosiny innych klubów czy fuzję?
- Jak wspomniałem wcześniej tak nie zbuduje się piłki. Każdy klub ma swoją historię, kibiców. Nie można tak po prostu kupić tego wszystkiego, jeśli komuś wydaje się, że jest inaczej jest w błędzie. Przykład Lechii Gdańsk dowodzi, że warto poczekać nawet kilka lat na awans swojej drużyny do 1 czy 2 ligi.
-
Na ostatnie lata kariery wróciłeś do prawdziwego Zawiszy, w któremu różnie się wiodło.
- Wróciłem do Zawiszy, żeby pomóc mu w awansie do wyższej klasy. Ostanie lata to pasmo zdarzeń które mocno doświadczyły ten klub. Pomimo nieprzychylnej atmosfery w mieście, w CWZS-ie, przeprowadzce Kujawiaka Włocławek Zawisza nadal istnieje. Uważam, że obecna sytuacja organizacyjna w klubie jest najlepsza od niepamiętnych czasów. Sponsorami klubu są poważne firmy z regionu, budowany jest nowoczesny stadion. Uważam, że sportowo i organizacyjnie to najsilniejszy klub w 4 lidze.
-
Nie żal ci teraz kończyć karierę, gdy w twoim klubie zaczyna się dobrze dziać, jest szansa na awans, buduje się piękny stadion?
- Oczywiście, że żal. Jednak moja decyzja została bardzo dokładnie przemyślana. Mam nadzieję, że będę miał szansę dołożyć swoją cegiełkę do powrotu Zawiszy na piłkarską mapę Polski.
-
Przez kilka lat pełniłeś funkcję kapitana. Jakimi cechami według ciebie powinien wyróżniać się kapitan?
- Przede wszystkim był to dla mnie zaszczyt nosić opaskę kapitana Zawiszy. Drużyna piłkarska to kilkunastu ludzi o różnych charakterach, którzy powinni mieć jeden cel. Kapitan powinien być człowiekiem, na którego koledzy mogą liczyć zarówno na boisku jak i poza nim.
-
Mecz, który zapamiętasz na długo?
- Jestem już myślami przy pierwszym wyjazdowym meczu Zawiszy w Grudziądzu, z Olimpią, którą uważam za największego rywala naszego klubu w tych rozgrywkach. Mecze w Grudziądzu były zawsze bardzo zacięte. W zeszłym sezonie udało nam się wygrać w ostatnich minutach po moim trafieniu. Pamiętam, że bardzo cieszyliśmy się z tego zwycięstwa. Takiego samego rezultatu życzę kibicom i piłkarzom 29 marca.
-
Opowiedz jakąś śmieszną sytuację, której byłeś świadkiem na boisku.
- Kiedyś kolega z Rakowa - Słowak Daniel Kosmel chciał koniecznie "zarobić" drugą żółtą kartkę w meczu, ponieważ sądził, że uniknie kary 3 meczów dostając 10, a nie 9 żółtą kartkę. Prosił sędziego na boisku, żeby dał mu drugi żółty kartonik, a sędzia nie wiedział o co chodzi. Kierownik krzyczał, że ma dostać drugą żółtą kartkę, a zawodnicy, że nie, bo i tak będzie pauzował 3 mecze. Daniel został sfaulowany, wziął piłkę w do ręki i kopnął futbolówkę w trybuny, za co został ukarany drugą żółtą kartką. Oczywiście mając 10 żółtych kartek Daniel pauzował 3 mecze… To był mecz Hutnik Kraków - Raków.
-
Czym się zajmujesz aktualnie?
- Pracuję w Raiffeisen Leasing Polska S.A. i zajmuję się negocjowaniem, zawieraniem umów leasigowych. Po pracy i treningu z przyjemnością wracam do domu do żony Asi i synka Mateusza. Oni są dla mnie bezsprzecznie najważniejsi.
Rozmawiał: Paweł Wrona