Dojrzewam do roli trenera
25.01.2008
Rozmowa z Piotrem Tworkiem trenerem piłkarzy czwartoligowego Zawiszy.
Skromny facet. Niestary, bo 32-letni. Nie był nigdy profesjonalnym piłkarzem. Od zawsze marzył za to o studiach na AWF. Dziś jest trenerem. Niebawem okaże się czy dobrym. A może nawet najlepszym.
- Pan jest pozytywnie nastawiony do świata?
- Staram się zawsze patrzeć w przyszłość z optymizmem.
- I to w sytuacji, gdy prowadzony przez pan zespół Zawiszy po rundzie jesiennej plasuje się dopiero na czwartym miejscu?
- Żartobliwie rzecz ujmując mam nadzieję, że limit pecha i wszelakich nieszczęść, które na zespół spadły, z końcem 2007 roku wyczerpaliśmy.
- Co wydarzy się zatem wiosną?
- Tak zupełnie poważnie, to wierzę, że Zawisza zakończy rozgrywki na pierwszym miejscu. A potem okaże się lepszą drużyną w barażowym dwumeczu o drugą ligę. Jakiekolwiek czarne scenariusze wykluczam absolutnie.
Potrzeba meczowej adrenaliny
- Gdy pojawiła się propozycja przejęcia opieki nad zespołem - nie miał pan żadnych obaw? O Zawiszy pisało się wówczas niekoniecznie dobrze, a i kibice nie należą do szczególnie cierpliwych...
- Podejmując decyzję nie myślałem w takich kategoriach. Miałem ponad trzymiesięczny, przymusowy rozbrat z piłką. Doskwierał brak piłkarskiego boiska, tęskniłem za atmosferą szatni. Brakowało mi też cholernie tej meczowej adrenaliny. Z drugiej jednak strony wiedziałem, że będę potrafił szybko scementować zespół i poprawić jego grę.
- A moralny kac podświadomie nie dokuczał? Człowiek dowiaduje się z gazet, że jego poprzedni pracodawca ustawiał mecze, dawał sędziom i obserwatorom łapówki. Kibice bywają pamiętliwi.
- Trochę się temu dziwię. W sztabie szkoleniowym nie mieliśmy wpływu na kupczenie meczami. Wykonywaliśmy swoją pracę solidnie. Obarczanie nas dziś winą za grzeszki innych jest więc niesprawiedliwe. Ale wiem, że wielu kibiców, także tych spośród "ultras" ufa mi i dobrze życzy. Czułem jesienią ich wsparcie.
- No dobrze, zostawmy ten przykry w końcu temat. Proszę w takim razie powiedzieć, czy w pierwszej rundzie obecnego sezonu podobała się panu gra drużyny?
- Dorobek punktowo-bramkowy i lokata w czołówce źle o zespole nie świadczą. Chłopacy bardzo się starali, na treningach pracowali systematycznie i sumiennie. Nie zawsze ten wysiłek przekładał się na postawę w meczach mistrzowskich. Ale to jest, że posłużę się wytłumaczeniem-wytrychem - sport. W piłce, przede wszystkim, nie dane jest wygrywać tylko jednej drużynie. My pogubiliśmy punkty w meczach z rywalami, z którymi w żadnym razie nie powinniśmy. Bezbramkowe remisy z Lechem Rypin i Pogonią Mogilno, także remis 1:1 z Lubaniem zaważyły, że dzieli nas dziś od lidera - Chemika aż 5 punktów. Ale można to też zinterpretować inaczej: zaledwie pięć. Proszę zwrócić uwagę: kiedy gra się z Zawiszą, nikt nie odpuszcza. Przeciwnicy mobilizują się w szczególny sposób, zwierają szeregi, a na boisku ustawiają się na 40 metrze od bramki i uprawiają, jak mawiamy w żargonie piłkarskim, murarkę. I wiosną nic się w tej ich "przebiegłej strategii" raczej nie zmieni. Już dochodzą mnie wieści, że w kilku klubach nie mogą się już doczekać meczu z Zawiszą. Ale my także będziemy potrafili się do tych spotkań należycie przygotować.
- Martwmy się jednak o Zawiszę. Pan nie skrywał, że czerpie wiele z dorobku swego szkoleniowego mentora - Bogusława Baniaka. Dlatego bliższy był panu system 1 - 4 - 5 - 1. I słusznie, bo tak dziś walczy się w Europie. Wszyscy mocni zagęszczają środek pola do maksimum. Ale w trakcie rundy zabrakło konsekwencji i zespół wychodził w ustawieniu 1 - 4 - 4 - 2. Aby je stosować trzeba mieć dwóch bardzo silnych atakujących. A to w Zawiszy "towar deficytowy"?
- Ale ja chcę, żeby drużyna grała w tzw. diamencie. Tylko jesienią trochę albo zabrakło mi wyobraźni lub nie doceniłem rywali. Ci walczyli z nami, jak o życie. Przy grze otwartej inaczej wyglądałaby realizacja założeń mojego zespołu. Przeciwnicy zmuszali tymczasem nas do ataku pozycyjnego. Taki sposób gry nie jest domeną nawet drużyn z ekstraklasy, a co dopiero czwartoligowca. Wiosną postaramy się wiele w tym względzie zmienić. Podstawy do optymizmu dają napastnicy, na których postawiłem. Będziemy mieli więcej atutów; choćby wzrostu w polu karnym, co przy stałych fragmentach gry ma kolosalne znaczenie.
- Będą sytuacje, będą i gole. Na trenerskiej ławce zapanuje może wreszcie sielska atmosfera. Jak spoglądam podczas meczu w stronę waszego "boksu", to repertuar gestów i krzyków posiada pan niewyczerpany.
- Jestem trochę narwany, to prawda. Nie ma nic gorszego, jak przesiedzieć beznamiętnie 90 minut. Emocje są silniejsze. Dobrze, że zespół zdobywa bramki, bo wówczas można podbiec do linii bocznej, radować się wraz z chłopakami. Przede wszystkim - wyrzucić z siebie ten paskudny stres.
- Jaki ma pan wpływ na transfery?
- Znaczący. Bardzo dobrze dogaduję się ze swoimi prezesami. O każdym zawodniku długo i rzetelnie rozmawiamy; nie możemy się pomylić. Ale ostatnie słowo zawsze należy do zarządu.
- Rozumiem więc, że Tomasz Szczepan to pana "wynalazek"?
- Najgorsze po kontuzji ma już za sobą. Wiem, że gdy był w kadrze młodzieżowej trener Zamilski rozpoczynał ustalanie składu właśnie od niego. Tomek pasuje do tego zespołu także charakterologicznie. Jest zdyscyplinowany, systematycznie pracuje. Jestem przekonany, że będzie ważnym jego ogniwem.
- To myśli pan, że Loliga i Szczepan mogą grać ze sobą?
- Dla Tomka szykuję miejsce na innej pozycji. Abraham z Szymonem Maziarzem sprawdzili się w środku pola, więc nie chciałbym czegoś tu popsuć. A jest jeszcze Krzysiek Krawczyk, który również ma sporo atutów.
A po awansie ślub
- Był pan piłkarzem...
- ... (śmiech). W szkole podstawowej w Morzycach - wyróżniającym. Miałem technikę, przegląd pola. A pod bramką piłka mnie szukała, więc strzelałem gole na zamówienie. Potem grywałem jeszcze w zespole "Licealista" powołanym przy Liceum Ogólnokształcącym w Radziejowie Kujawskim. W lidze juniorów wypadaliśmy całkiem nieźle. Ale codzienne dojazdy nie sprzyjały godzeniu nauki ze sportem. Postawiłem ostatecznie na to pierwsze. Zamiłowanie do sportu pozostało. Marzyłem o studiach w Akademii Wychowania Fizycznego.
- To jaki ma pan cenzus szkoleniowy?
- Jestem nauczycielem wychowania fizycznego. Dyplomowanym. Chciałem dotknąć jednak prawdziwego futbolu. Dojrzewam na razie do roli trenera. W tym roku zamierzam ubiegać się o tytuł trenera drugiej klasy. I na tym nie poprzestanę.
- Szarle, Niemiec, Gracz, Łazarek, Stachurski, Kaczmarek, Jezierski... Mówią panu coś te nazwiska?
- Wszyscy to w przeszłości trenerzy Zawiszy. Było ich zresztą znacznie więcej, bo uważnie prześledziłem dzieje futbolu w tym klubie.
- Teraz Piotr Tworek przyjęty został w ich poczet. Wchodzi, być może, do historii takiej małej ojczyzny, jaką jest Zawisza.
- Bardzo się cieszę, że mimo młodego wieku pracuję już w klubie o olbrzymich tradycjach. Będę miał podwójną satysfakcję, jak w czerwcu skończymy rozgrywki na pierwszym miejscu.
- Zawiszę w drugiej lidze widzi pan na jawie czy we śnie?
- Powtarzam - będziemy grali o jak najlepszy wynik w każdym meczu. To dobre nastawienie, bo wtedy awans staje się bardziej prawdopodobny.
- A co po awansie?
- Ślub z Natalią. Nie mogę się już doczekać.
Źródło: Gazeta Pomorska