Wywiad z Tomkiem Łachowskim asystentem trenera Piotra Tworka
02.01.2008
Jak sam mówi, w piłce młodzieżowej udało mu się już trochę osiągnąć. Teraz przyszła kolej na seniorów. Na początku został asystentem Piotra Tworka w bydgoskim Zawiszy. Poznajmy utalentowanego trenera młodego pokolenia - Tomasza Łachowskiego.
Imię: Tomasz
Nazwisko: Łachowski
Data urodzenia: 07.03.1978 r.
Miejsce urodzenia: Bydgoszcz
Kariera zawodnicza: 1988-1996 Zawisza Bydgoszcz
Kariera trenerska: od 1999 - grupy młodzieżowe Zawiszy
od 2007 - asystent trenera w Zawiszy
Żona: Anna
Dzieci: Marcin - 9 lat, Marcelina -1,5 roku
- "PIŁKARZ": Jak zaczęła się Twoja przygoda z futbolem?
- Tomasz Łachowski: Od dziecka spędzałem cały dzień, grając w piłkę nożną. Usłyszałem, że jak chce grać w piłkę, to tylko i wyłącznie na Zawiszy. Postanowiłem się sprawdzić. Trafiłem do grupy naborowej prowadzonej przez Jerzego Fiodorowa. Grupa liczyła ponad stu osób. Po półrocznym trenowaniu zostałem wyselekcjonowany do drużyny Zawiszy. Regularnie uczęszczałem na treningi. W tej grupie był Maciej Śmiglewski, Marcin Łukaszewski, Marcin Jałocha, Rafał Krygier czy Marcin Wiśniewski - osoby do dziś związane z futbolem, z którymi zresztą mam stały kontakt. Ta przygoda trwała do wieku juniora starszego. Wtedy złapałem dość nieprzyjemną kontuzję. Nabawiłem się urazu stawu biodrowego. Dwa miesiące nie mogłem w ogóle chodzić. Po okresie rehabilitacji zaczęło mi brakować wiary, że mogę jeszcze coś osiągnąć w piłce. Nie wiedziałem, czy to była dobra decyzja - miałem wówczas 18 lat. Zrezygnowałem z piłki i postawiłem na naukę, choć trener Fiodorow próbował mnie namówić. Dziś nie żałuję tej decyzji tylko dlatego, że pracuję jako trener.
- W jakich okolicznościach zostałeś po raz pierwszy trenerem?
- Kończąc "ogólniaka" zastanawiałem się nad wyborem studiów, a że związany byłem ze sportem, to wybrałem wychowanie fizyczne w Bydgoszczy. Na drugim roku dostałem propozycję poprowadzenia zajęć w SP nr 15, której dyrektorką była i jest mama mojego kolegi Marcina Maćkowskiego. Przyjąłem ofertę i postanowiłem spróbować. Byli to chłopcy rocznika 1987. Poszedłem na zastępstwo, a tak się zaangażowałem, tak mi się spodobało, że zostałem. Prowadziłem ten zespół prawie od samego początku aż do ukończenia wieku juniora.
- Byłeś dopiero na początku studiów, to skąd w takim razie czerpałeś wiedzę?
- Bazowałem na tym, co sam przeżyłem i doświadczyłem. Dużo rozmawiałem z trenerami, uczestniczyłem w kursokonferencjach. Byłem chłonny wiedzy, co zresztą zostało mi do dzisiaj. Do tego fachowa lektura, ale najważniejsza jest praktyka, którą nabywałem z roku na rok.
- Jakim trenerem był Jerzy Fiodorow?
- Bardzo surowym i wymagającym, ale potrafił nauczyć gry. Czasami bazuję na metodach, które stosował na treningach. Piłka nożna, jak każda dziedzina, rozwija się i często wprowadzam różne innowacje.
- Jakie cechy po nim przejąłeś?
- Na pewno jestem przyzwyczajony do takiej szkoły, w której dużo się wymaga od siebie i od zawodnika. Wprowadzam to samo u siebie - wymagam dyscypliny, staram się dużo rozmawiać z zawodnikami po treningu i po meczu. Mam ze wszystkimi dobry kontakt. Chcę, żeby czuli, że mogą ze mną o wszystkim porozmawiać. Żeby nie myśleli, że jestem tylko ten zły, co tak krzyczy i wymaga na treningach.
- Jakie masz przygotowanie teoretyczne?
- Będąc na studiach, zrobiłem kurs instruktora piłki nożnej. Kolejnym krokiem były studia podyplomowe na trenera drugiej klasy w Gdańsku.
- Jakie sukcesy osiągnąłeś w piłce młodzieżowej?
- Udało mi się wygrać ligę od trampkarza do juniora starszego w województwie. Zdobyliśmy Puchar Polski na szczeblu okręgu, wygraliśmy dwa razy Bydgoską Olimpiadę Młodzieży, mistrzostwo Bydgoszczy szkół gimnazjalnych, mistrzostwo województwa szkół gimnazjalnych. Zajęliśmy także piąte miejsce w mistrzostwach Polski szkól gimnazjalnych. Ale dla mnie najważniejszym sukcesem jest to, że kilku chłopaków gra i ma szansę coś osiągnąć w piłce. Maciej Dąbrowski, Artur Cielasiński, Damian Cuper czy Paweł Ettinger - to jest mój największy sukces, bardzo jestem z tego dumny, że chłopacy radzą sobie w piłce seniorskiej. Teraz dobrze rozwija się talent Kamila Wiktorskiego, który mam nadzieję pójdzie w ich ślady.
- Czy Wiktorski ma predyspozycje, aby zostać niezłym piłkarzem?
- Kamil posiada bardzo dobre warunki fizyczne. Przy tym potrafi grać w piłkę, co widać już teraz. Potrafi dryblować, zrobić przewagę liczebną w środku pola, zagrać dokładną piłkę na 30 metrów, uderzyć kapitalnie z obu nóg, nie boi się wziąć odpowiedzialności ciężaru prowadzenia gry na siebie. Był już trzy razy na konsultacji kadry Polski, został wybrany kapitanem drużyny, a to już o czymś świadczy. Koledzy widzą, jak gra i mają zaufanie do niego. Ma dopiero 14 lat i myślimy razem z Piotrem Tworkiem, że jak będzie okazja w przyszłym roku to może będziemy go wprowadzać na kilka minut, by miał przetarcie w lidze seniorskiej. Nie chodzi o obciążenia treningowe, tylko ma poczuć klimat, a to będzie mu procentowało w przyszłości.
- Czy dziś młodzież garnie się do piłki?
- Zdecydowanie jest gorzej niż to było w przeszłości, kiedy przychodziło na nabory ponad 100 osób z całej Bydgoszczy. Teraz już nie przypominam sobie takiego naboru. Ostatnio jednak coś drgnęło, jak poprawiła się infrastruktura na Zawiszy, a pierwszy zespół stał się bardziej medialny. To ma wpływ, gdyż rodziców interesuje to, żeby ich dzieci miały dobre warunki do trenowania, a Zawisza ma te warunki najlepsze w województwie.
- Jak byś wytłumaczył obecne sukcesy zagranicznych trenerów z reprezentacjami Polski?
- Po prostu inna mentalność, inny dystans do tego, co się robi i umiejętność trafienia do zawodnika - psychologia. Sztuką jest dobrać zawodników i stworzyć zespół, jak do nich trafić, odpowiednio wytłumaczyć i zmotywować.
- Przejdźmy do aktualnej Twojej sytuacji. Jak doszło do współpracy z trenerem Tworkiem?
- Piotr Tworek zadzwonił do mnie, jak został pierwszym trenerem, i zapytał, czy nie chciałbym zostać jego asystentem. Wraz z juniorami już coś osiągnąłem i stwierdziłem, że to będzie dla mnie kolejne wyzwanie. Potraktowałem to jako prestiż, praca z pierwszym zespołem, w klubie w którym się wychowałem. Zarząd upewnił mnie, że zależy im na mojej osobie, że doceniają moje wyniki i zaangażowanie. Oczywiście nie zostawiłem młodzieży. Trenuję zespół, który objąłem po Leszku Rzepce. Na szczęście udaje mi się to pogodzić. W praktyce wygląda to tak, że wychodzę o 8 rano, do południa mam zajęcia z młodzieżą i trening, po południu trening z seniorami a o 21 wracam do domu. A tam czeka rodzina.
- Rodzina nie narzeka?
- Na szczęście jest tolerancyjna. Moja żona, Ania, wychowana jest w duchu piłkarskim i akceptuje moją pasję. Mój teść był kierownikiem drużyn młodzieżowych, które zdobywały mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski z trenerem Mątewskim i Rzepką. Żona nie raz jeździła z tatą na mecze. Ania uczy języka niemieckiego i poznaliśmy się na szkolnej imprezie. Moja żona docenia to, co robię i dlatego bardzo ją za to szanuje. Mam dwójkę dzieci - 9-letniego Marcina i 1,5-roczną Marcelinkę. Rodzina to podstawa i ważne ogniwo. Dlatego cieszę się, że udaje mi się pogodzić pracę z obowiązkami domowymi, a rodzina nie cierpi z tego powodu.
- Za co jesteś odpowiedzialny w drużynie seniorów?
- Przygotowuję różne rozgrzewki, m. in. taktyczne na każdy trening i przed każdym meczem. W zależności od tego, co chcemy zrobić na treningu, to tak dopasowuje rozgrzewkę. Zajmuję się obrońcami, a Piotr Tworek napastnikami. Jestem odpowiedzialny za stałe fragmenty gry, ćwiczymy różne warianty na zajęciach.
- Jak pracuje się z trenerem Tworkiem?
- Bardzo dobrze, choć na początku trzeba było się dotrzeć, poznać się wzajemnie i zobaczyć, co jeden od drugiego oczekuje. Jedną cechę mamy wspólną - staramy się być perfekcjonistami, w tym co robimy. W tej chwili rozumiemy się bez słów. Staram się najlepiej wywiązać ze swoich zadań. Piotrek wprowadził bardzo profesjonalne podejście do zajęć, co dla niektórych było brutalnym zderzeniem z rzeczywistością i jest to cenione przez zarząd, jak i zawodników.
- Na czym polegało to zderzenie z rzeczywistością?
- Pamiętam, że na samym początku pracowaliśmy z drużyną, a teraz pracujemy z zespołem. Dla niektórych szokiem była organizacja treningów: każda minuta, a nawet sekunda jest odpowiednio wykorzystana, profesjonalne podejście do tego co się robi, szczegółowe planowanie zajęć, sposób motywacji zawodników itp. Masa szczegółów, które składają się na całość. Tak pracujemy w klubie i tego wymagamy od wszystkich.
- W jaki sposób wzbudzasz autorytet wśród zawodników? W wielu przypadkach jesteś ich rówieśnikiem.
- Traktuje swoją rolę jako takiego łącznika między zespołem a trenerem. Przed pierwszym treningiem wszedłem do szatni i powiedziałem, że nie jestem żadnym wielkim szkoleniowcem. Jestem tu też, by się uczyć, aczkolwiek wymagam szacunku. Człowiek zdobywa sobie autorytet tym, co robi. Jeżeli piłkarze widzą, ze przychodzę przygotowany na każdy trening, poważnie traktuję swoje obowiązki, że potrafię z nimi porozmawiać, to mnie szanują.
- Jakie cechy powinien posiadać dobry trener?
- Powinien potrafić odpowiednio zmotywować zawodnika, mieć ciekawy i urozmaicony warsztat pracy, potrafić rozmawiać i dotrzeć do piłkarzy. Uważam, że powinien też udowodnić, że jest zwykłym, normalnym facetem. Musi być też dobrym dyplomatą.
- Czego Tobie jeszcze brakuje?
- Jestem dopiero na początku swojej kariery. Staram się zdobywać wiedzę i doświadczenie krok po kroku. Człowiek całe życie się uczy. Nieważne, czy ktoś pracuje 20 lat, czy rok. Zawsze można coś podpatrzeć, czegoś się nauczyć.
- Jakie są Twoje marzenia i cele sportowe?
- Aż tak mocno w daleką przyszłość nie wybiegam. Bardzo bym chciał, by udało nam się zrealizować cel z pierwszym zespołem, jakim jest awans. Wkładamy w to dużo pracy, jesteśmy mocno zaangażowani i chciałbym, by się udało. Byłby to wielki sukces i uwieńczenie ciężkiej pracy. Życzyłbym sobie, by kolejni moi wychowankowie trafiali do pierwszej drużyny i w przyszłości grali w Zawiszy.
- I tego wszystkiego miesięcznik "Piłkarz" Tobie życzy.
- Dziękuje bardzo. Pozdrawiam wszystkich kibiców Zawiszy, którzy nam kibicują, sprzyjają i dobrze życzą. Zrobimy wszystko, by to zrealizować założony cel.