Kibic wierny i oddany aż po grób

22.11.2007 Dopiero na pogrzebie syna zrozumiałam, ile dla niego znaczyła piłka i miłość do ukochanego klubu - nie ukrywa mama Grzegorza Spławskiego, śp. kibica Zawiszy.

Pani Renata Spławska na tle flagi ze zdjęciem syna, która zawisła na ogrodzeniu sztucznego boiska na ostatnim meczu ligowym z Lubaniem. /Fot. Bartosz Wienzek

Bo to był jeden z lepszych i najbardziej oddanych fanów niebiesko-czarnych. Dał się lubić, krzywdy nikomu nie zrobił, a swojej drużyny nie odstępował na krok.

Obok Brończyka
Dziś płótno z jego podobizną, obok legendarnego bramkarza Andrzeja Brończyka, można zobaczyć prawie na każdym meczu IV-ligowego zespołu.

Odszedł zdecydowanie przedwcześnie, siedem lat temu w wieku 27 lat, wracając z jednego z meczów. Autokar zatrzymał się w Zgierzu, gdy koledzy zauważyli, że dzieje się z nim coś niedobrego.

- To był atak serca. Dwukrotnie dzwoniłam na pogotowie, by upewnić się, czy to na pewno mój syn - mówi z ogromnym wzruszeniem pani Renata. - Od razu mogłam liczyć na wsparcie jego kolegów, nawet nie wiedziałem, że aż tylu ich przyjedzie. Długo nie mogłam się z tym wszystkim pogodzić. To był ogromny cios. Przez trzy lata byłam pod opieką psychiatry i psychologa.

Grzegorz Spławski, dla kolegów „Rudy”, w młodym wieku stracił ojca, a siostra zmarła dwa dni po porodzie. Brat piłką się nie zainteresował. Studiował w Japonii, obecnie robi w Anglii pracę doktorską.

- Grzesiek futbolem zaraził się od ojca. Chodził z nim na spacery, a przy okazji na mecze - wspomina mama „Rudego”. - Z upływem lat przerodził się w prawdziwego fanatyka. Robił czasem uniki, żeby tylko nie pójść do szkoły, a na stadion.

Gdyby wygrał w totka...
Raz zabrał na Zawiszę flagę, a wrócił z samym kijkiem. To znów płakał, bo drużyna przegrała ważny mecz. Potem wydoroślał i żadnego spotkania już nie opuścił.

- Teraz żałuję, że nie wysłuchałam go, jak wracał z tych spotkań. Nie akceptowałam jego wyjazdów. Ale jaki on był szczęśliwy, ile miał w sobie radości - nie ukrywa pani Renata. - Zawisza był dla niego wszystkim. Kiedyś mówił, że gdyby wygrał w totolotka, to prawie całą kwotę przekazałby na klub. A już na pewno, gdyby miał wybierać między dziewczyną a meczem, to zdecydowanie postawiłby na to drugie!

I dodaje: - Dopiero na pogrzebie syna zrozumiałam, ile dla niego znaczyła piłka i miłość do ukochanego klubu. Później poznałam jego kolegów, dwóch zaprosiłam na stypę. Zresztą Maciej i Jarek ciągle mnie wspierają i dodają otuchy.

Na ostatnim meczu z Lubaniem (6:0) piłkarze chcieli strzelić siedem goli, by uczcić siódmą rocznicę jego śmierci. Bo to dobry kibic był.

Źródło:Express.bydgoski.pl

Źródło: Express Bydgoski